Od autorki: Witam was wszystkich bardzo serdecznie! :) Po dość długiej przerwie w końcu powróciłam. Rozdział nie wyszedł mi zbyt dobrze. Wypadłam z wprawy... Mam nadzieję jednak że szybko to naprawię! :) Ściskam was wszystkich mocno!
Vicky. xxx
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Otworzyłam półprzytomnie powieki. Wyczułam, że leżę na
czymś miękkim. Podciągnęłam kołdrę na głowę.
Pachniała proszkiem do prania.
Wtedy sobie uzmysłowiłam, że coś nie gra. Moja mama
nigdy nie prała mojej pościeli w takim proszku. Moje łóżko nie było aż tak
wygodne.
Usiadłam raptownie, rozglądając się.
Znajdowałam się w wielkiej sypialni z wyjściem na
taras, telewizorem na ścianie, szafą, podłogą pokrytą jasnym dywanem. Pokój był
elegancki i niezwykle piękny.
I to nie był mój pokój.
Zagryzłam w zamyśleniu wargę, próbując zebrać myśli w
głowie. Uporządkować sobie cały ten wir.
Było pewne że już spokojnie nie powrócę do krainy snów.
- Dzień dobry. – do moich uszu dobiegł zmysłowy,
zachrypnięty głos Harry’ego, który stanął w drzwiach w samych bokserkach.
Odwróciłam raptownie wzrok, czując jak na moje policzki
wpływa czerwień. Paląca i mocna czerwień.
Usłyszałam jak się zaśmiał w odpowiedzi na moje
zachowanie, a następnie przysiadł na skraju łóżka.
- Jak się czujesz, Van?
Troskliwie na mnie spojrzał, a na jego wargi wpłynął
lekki uśmiech. Chrząknęłam nieznacznie i zaczęłam mierzwić kołdrę, czując, że
muszę czymś zająć dłonie.
- Chyba dobrze. – odpowiedziałam, nie do końca pewna
jak się mam czuć. Owszem, pamiętałam co zaszło ostatniej nocy.
Ciarki przeszły po mojej skórze. Prawda była taka, że
wciąż się bałam. I wciąż nie miałam pojęcia co jest grane.
Pragnęłam wrócić do domu i sądziłam, że jedyną osobą,
którą mogę o to poprosić i która mi pomoże, będzie Harry.
Okazało się jednak, że on nie zamierzał mnie tak szybko
odwieźć do domu. W tym wszystkim był jakiś sens, ale problem tkwił w tym, że był
zrozumiały dla innych, a nie dla mnie.
Spojrzałam na lokowanego, uważnie lustrując jego twarz.
Zamyślony wpatrywał się w swoje dłonie.
- Kto ci to wczoraj zrobił? – spytałam szeptem,
wskazując palcem zabandażowane ramię chłopaka. Doskonale pamiętałam jak wczoraj
ujrzałam sączącą się z rany krew.
- Nikt – natychmiast odpowiedział, wyraźnie zmieszany i
zdenerwowany pytaniem. Wstał. – Tam jest łazienka – wskazał palcem drzwi z
jasnego drewna, na wprost łóżka. – Są świeże ręczniki, mydło, szampon i
ubrania. Czuj się jak w domu.
Na wzmiankę o domu,
zacisnęłam pięści.
- Co ja tu robię? – wysiliłam się na odwagę i
zapytałam. – Dlaczego trzymacie mnie w uwięzi, nie chcecie mi wyjaśnić
czegokolwiek?
W gardle stanęła mi wielka gula, zwiastująca, że nic
już więcej nie powiem. W oczach stanęły łzy. Wyczekująco wpatrywałam się w
zielonookiego chłopaka, który przystanął w progu drzwi.
Otworzył usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo.
Milczał jak zaklęty.
A ja naiwnie czekałam na odpowiedź, ale coraz bardziej
zdawałam sobie sprawę, że jej nie dostanę.
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Czując, że nie wytrzymam tej chwili napięcia, wybuchłam
płaczem. Odepchnęłam kołdrę na bok i podeszłam na drżących nogach do łazienki.
Gustowna, obłożona jasnymi kafelkami łazienka, tylko
podsyciła moje mdłości. Czym prędzej podbiegłam do ubikacji.
Oddychałam ciężko, próbując uspokoić szalejący oddech.
Podciągnęłam nogi pod brodę i zaczęłam się lekko kołysać.
W głowie lekko mi się kręciło i trudno było mi złapać
oddech. Minęło kilka minut zanim w miarę doszłam do siebie.
Podczołgałam się na kolanach do wanny i puściłam zimną
wodą którą obmyłam twarz.
Wspomnienia nawiedziły mnie z szybką prędkością.
Pierwsze spotkanie z Harry’m w piekarni, to gdy mnie uratował, to gdy próbował
mnie udusić i zagroził, mówiąc bym nie spotykała się z Josh’em, to gdy wtedy
stracił panowanie nad sobą i rozpłakał się, gdy mnie porwał… I nasz pierwszy
pocałunek.
Gęsia skórka ogarnęła moje ciało. Policzki zaróżowiły
się.
To uczucie do Harry’ego, które żywiłam, powróciło.
Jedyne chęci na jakie było mnie stać to takie by nic mu się nie stało; by go
chronić.
Zapragnęłam by pocałował mnie jeszcze raz i obiecał, że
się mną zaopiekuje.
To wszystko nie trzymało się sensu. Byłam przerażona.
~*~
- Josh! – syknął cicho, przyciskając telefon do ucha.
Mroził lodowatym wzrokiem obraz wiszący nad stołem kuchennym, który
przedstawiał wesołą, szczęśliwą rodzinę.
On, mama, tato i siostra.
Na samą myśl o nich, odwrócił się, nabierając do płuc
powietrza.
- Spotkamy się wieczorem – rzucił zanim wcisnął
czerwoną słuchawkę. Wsunął telefon do kieszeni.
Musiał uzbroić się w cierpliwość. Wiedział, że prędzej
czy później Van i tak będzie jego. Owinie ją sobie wokół palca, a potem cały
plan działania pójdzie gładko.
Coś jednak wewnątrz krzyczało że musi przestać, że nie
może wykonać tego zadania. Chciał zignorować ten piskliwy głosik ale zdawał
sobie sprawę, że on ma rację. Kochał ją i chciał dla niej jak najlepiej. Jednak
ku pamięci zmarłym rodzicom musiał to zrobić. Chociaż skutki tego wszystkiego
mogły być skomplikowane i ponieść za sobą nieodwracalne konsekwencje, musiał to
zrobić.
Nie potrafił przyznać przed samym sobą, że… bał się.
~*~
Przysiadłam
przy stole, uśmiechając się szeroko w stronę mojego ośmioletniego brata, który
zgodnie z rytuałem porannym zajadał się właśnie płatkami, przeglądając komiks.
Mama nuciła piosenkę, ścierając niewidzialne okruszki z blatu, który już po
prostu lśnił czystością. Tato zajadając wyśmienite kanapki przeglądał poranną
gazetę. Dookoła panował gwar, unosił się zapach spalonych naleśników, ale było
mimo wszystko przyjemnie i ciepło.
Kiedy
zaczęłam smarować naleśnika nutellą, rozległ się dzwonek do drzwi, który
sprawił, że nagle nastąpiła niewyobrażalnie wielka cisza.
Mama
rzuciła w moją stronę zaskoczenie spojrzenie, ponieważ nigdy tak rano nie
miewaliśmy gości. Ściągnęła pospiesznie swój jasny fartuszek i powiesiwszy go
na krześle, ruszyła otworzyć drzwi.
Mój
brat nachylił się w moją stronę i szepnął:
-
To pewnie twój chłopak.
Na
jego wargi wpłynął łobuzerski uśmiech.
-
Nie mam chłopaka. – odwarknęłam zimno, wkładając do ust kawałek naleśnika z
czekoladową polewą.
-
Vanesso! To do Ciebie! – krzyknęła nagle mama, sprawiwszy jednocześnie, że kęs
stanął mi w gardle.
Do
mnie?
Przerażona
popatrzyłam na mojego brata, który szczerzył się jak mysz do sera, i popędziłam
do drzwi.
Chłopak
o burzy loków, które miał poczochrane jakby nie miał pojęcia czym jest
grzebień, i niesamowicie zielonych oczach, stał w progu. Miał bladą cerę oraz
zniewalające dołeczki w policzkach.
Harry.
Nie
miałam pojęcia co tu robi, ale sama jego obecność sprawiła, że serce zaczęło
dudnić mi w piersi.
- Cześć
– mruknął swoim ochrypłym głosem, posyłając w moją stronę jeden z
najpiękniejszych uśmiechów.
-
Hej – bąknęłam, zarumieniona. – Co tu robisz?
Oparłam
się o drzwi, wpatrując w jego oczy.
Wyciągnął
kciuk w moją stronę i przejechał mi nim po wargach.
-
Czekolada – wyjaśnił lekko speszony jak ja, oblizując jednocześnie kciuk.
Moje
policzki paliły gorącem. Zdenerwowana zaczęłam bawić się nitką od bluzki.
-
Przyszedłem… - zaczął lokowany chłopak, ale urwał. Jego zielone tęczówki
przeszywały mnie na wylot. Ten chłopak sprawiał, że z każdą kolejną sekundą
traciłam kontrolę nad samą sobą. Serce waliło mi w piersi coraz szybciej
przypominając niemal koliber.
-
Po co? – szepnęłam bardzo cicho, głos załamał mi się, lekko drżał.
Można
było wyczuć malujące się napięcie między nami na kilometr.
-
Musiałem cię zobaczyć – powiedział.
Nasze
spojrzenia spotkały się, a ja poczułam się lekka niczym piórko. Ledwo trzymałam
się na nogach.
Nagle
coś buchnęło głośno. Obydwoje raptownie odwróciliśmy głowy w stronę dźwięku
hałasu. Dochodził z pobliskiego lasu.
-
Nadchodzą – szepnął lokowany co nie uszło mojej uwadze. Było widać zmianę w
jego zachowaniu; przybrał bojową pozę, niemal gotowy do ataku. W jego oczach
jarzyły się iskierki złości. – Idź się ukryj, Van.
Nie
miałam pojęcia o co mu chodzi. Wiedziałam, że nie robi sobie żartów, bo nie był
takim typem człowieka. Jednakże coś mi nie pasowało. Nagle się coś zmieniło.
Byłam gdzieś w środku zła, że to napięcie pełne emocji zniknęło… przez nie
wiadomo co.
-
Co się dzieje? – mój głos ociekał trochę jadem, nutką irytacji.
-
Van, idź.
-
Słucham? – zaskoczona zamrugałam gwałtownie. Jego oschły głos brzmiał wyjątkowo
przerażająco.
-
Powiedziałem coś.
-
Ja też. – odwarknęłam.
Kilka
sekund później zostałam mocno szarpnięta za rękę. Harry pociągnął mnie na dół
po schodkach z ganku, i przycisnął do ściany.
Nasze
oddechy mieszały się, tworząc słodką woń.
-
Muszę cię chronić – wymruczał. Nim się zdążyłam wyrwać, jego wargi musnęły
namiętnie moją szyję.
Gorący
ślad parzył przez dobre dwie minuty.
Nagła
suchość w gardle pozbawiała mnie resztek rozumu.
-
Idź.
-
Nie. – zaprotestowałam, lecz mój głos był osłabiony, pozbawiony czegoś takiego
jak nutka protestu czy złości.
Właśnie
w tej samej chwili dobiegł mnie krzyk mojej mamy. Krzyk przerażenia.
Wyrwawszy
się z objęć lokowanego, ruszyłam pędem.
To
co zastałam w kuchni na zawsze wyryło mi się w pamięci.
Mój
braciszek leżący w kałuży krwi…
Był
martwy.
~*~
- Van!
Pospiesznie usiadłam, nabierając do płuc powietrza.
Byłam zlana potem i jednocześnie strachem. Dziwne uczucie wżerało mi się w
żołądku, pozbawiając choć resztek spokoju.
Harry siedział naprzeciwko, uważnie i z niepokojem mi
się przyglądając.
- Miałaś koszmar. – rzucił, wstając. Podszedł do
umywalki i namoczył ręczniczek zimną wodą. – Połóż na karku.
Pospiesznie wykonałam jego polecenie, dokładnie
układając mokry okład na karku. Przymknęłam powieki.
Serce wciąż waliło mi w piersi. Przypomniałam sobie o
wargach lokowanego na mojej szyi.
Spłonęłam żarem.
- Van. – szepnął.
Nie otworzyłam powiek. Chyba lekko się trzęsłam.
Czułam się tak jakbym balansowała między jawą a snem.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Otworzyłam oczy i natychmiast spojrzałam na chłopaka.
Jego głos brzmiał bardzo poważnie i smutno.
Przysunęłam kolana do piersi, cicho wzdychając.
- Mów – odparłam cichutko.
- Bardzo mi przykro, Van… Sądzę, że powinnaś o tym
wiedzieć… Van… stało się coś strasznego…
Niepewnie przełknęłam ślinę. Strach pożerał mnie
żywcem.
- Van, twój brat…