środa, czerwca 19, 2013


Od autorki: Witam was wszystkich bardzo serdecznie! :) Po dość długiej przerwie w końcu powróciłam. Rozdział nie wyszedł mi zbyt dobrze. Wypadłam z wprawy... Mam nadzieję jednak że szybko to naprawię! :) Ściskam was wszystkich mocno!
Vicky. xxx

                                   ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Otworzyłam półprzytomnie powieki. Wyczułam, że leżę na czymś miękkim. Podciągnęłam kołdrę na głowę.  Pachniała proszkiem do prania.
Wtedy sobie uzmysłowiłam, że coś nie gra. Moja mama nigdy nie prała mojej pościeli w takim proszku. Moje łóżko nie było aż tak wygodne.
Usiadłam raptownie, rozglądając się.
Znajdowałam się w wielkiej sypialni z wyjściem na taras, telewizorem na ścianie, szafą, podłogą pokrytą jasnym dywanem. Pokój był elegancki i niezwykle piękny.
I to nie był mój pokój.
Zagryzłam w zamyśleniu wargę, próbując zebrać myśli w głowie. Uporządkować sobie cały ten wir.
Było pewne że już spokojnie nie powrócę do krainy snów.
- Dzień dobry. – do moich uszu dobiegł zmysłowy, zachrypnięty głos Harry’ego, który stanął w drzwiach w samych bokserkach.
Odwróciłam raptownie wzrok, czując jak na moje policzki wpływa czerwień. Paląca i mocna czerwień.
Usłyszałam jak się zaśmiał w odpowiedzi na moje zachowanie, a następnie przysiadł na skraju łóżka.
- Jak się czujesz, Van?
Troskliwie na mnie spojrzał, a na jego wargi wpłynął lekki uśmiech. Chrząknęłam nieznacznie i zaczęłam mierzwić kołdrę, czując, że muszę czymś zająć dłonie.
- Chyba dobrze. – odpowiedziałam, nie do końca pewna jak się mam czuć. Owszem, pamiętałam co zaszło ostatniej nocy.
Ciarki przeszły po mojej skórze. Prawda była taka, że wciąż się bałam. I wciąż nie miałam pojęcia co jest grane.
Pragnęłam wrócić do domu i sądziłam, że jedyną osobą, którą mogę o to poprosić i która mi pomoże, będzie Harry.
Okazało się jednak, że on nie zamierzał mnie tak szybko odwieźć do domu. W tym wszystkim był jakiś sens, ale problem tkwił w tym, że był zrozumiały dla innych, a nie dla mnie.
Spojrzałam na lokowanego, uważnie lustrując jego twarz. Zamyślony wpatrywał się w swoje dłonie.
- Kto ci to wczoraj zrobił? – spytałam szeptem, wskazując palcem zabandażowane ramię chłopaka. Doskonale pamiętałam jak wczoraj ujrzałam sączącą się z rany krew.
- Nikt – natychmiast odpowiedział, wyraźnie zmieszany i zdenerwowany pytaniem. Wstał. – Tam jest łazienka – wskazał palcem drzwi z jasnego drewna, na wprost łóżka. – Są świeże ręczniki, mydło, szampon i ubrania. Czuj się jak w domu.
Na wzmiankę o domu, zacisnęłam pięści.
- Co ja tu robię? – wysiliłam się na odwagę i zapytałam. – Dlaczego trzymacie mnie w uwięzi, nie chcecie mi wyjaśnić czegokolwiek?
W gardle stanęła mi wielka gula, zwiastująca, że nic już więcej nie powiem. W oczach stanęły łzy. Wyczekująco wpatrywałam się w zielonookiego chłopaka, który przystanął w progu drzwi.
Otworzył usta, ale nie wydobyło się z nich żadne słowo. Milczał jak zaklęty.
A ja naiwnie czekałam na odpowiedź, ale coraz bardziej zdawałam sobie sprawę, że jej nie dostanę.
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Czując, że nie wytrzymam tej chwili napięcia, wybuchłam płaczem. Odepchnęłam kołdrę na bok i podeszłam na drżących nogach do łazienki.
Gustowna, obłożona jasnymi kafelkami łazienka, tylko podsyciła moje mdłości. Czym prędzej podbiegłam do ubikacji.
Oddychałam ciężko, próbując uspokoić szalejący oddech. Podciągnęłam nogi pod brodę i zaczęłam się lekko kołysać.
W głowie lekko mi się kręciło i trudno było mi złapać oddech. Minęło kilka minut zanim w miarę doszłam do siebie.
Podczołgałam się na kolanach do wanny i puściłam zimną wodą którą obmyłam twarz.
Wspomnienia nawiedziły mnie z szybką prędkością. Pierwsze spotkanie z Harry’m w piekarni, to gdy mnie uratował, to gdy próbował mnie udusić i zagroził, mówiąc bym nie spotykała się z Josh’em, to gdy wtedy stracił panowanie nad sobą i rozpłakał się, gdy mnie porwał… I nasz pierwszy pocałunek.
Gęsia skórka ogarnęła moje ciało. Policzki zaróżowiły się.
To uczucie do Harry’ego, które żywiłam, powróciło. Jedyne chęci na jakie było mnie stać to takie by nic mu się nie stało; by go chronić.
Zapragnęłam by pocałował mnie jeszcze raz i obiecał, że się mną zaopiekuje.
To wszystko nie trzymało się sensu. Byłam przerażona.
~*~
- Josh! – syknął cicho, przyciskając telefon do ucha. Mroził lodowatym wzrokiem obraz wiszący nad stołem kuchennym, który przedstawiał wesołą, szczęśliwą rodzinę.
On, mama, tato i siostra.
Na samą myśl o nich, odwrócił się, nabierając do płuc powietrza.
- Spotkamy się wieczorem – rzucił zanim wcisnął czerwoną słuchawkę. Wsunął telefon do kieszeni.
Musiał uzbroić się w cierpliwość. Wiedział, że prędzej czy później Van i tak będzie jego. Owinie ją sobie wokół palca, a potem cały plan działania pójdzie gładko.
Coś jednak wewnątrz krzyczało że musi przestać, że nie może wykonać tego zadania. Chciał zignorować ten piskliwy głosik ale zdawał sobie sprawę, że on ma rację. Kochał ją i chciał dla niej jak najlepiej. Jednak ku pamięci zmarłym rodzicom musiał to zrobić. Chociaż skutki tego wszystkiego mogły być skomplikowane i ponieść za sobą nieodwracalne konsekwencje, musiał to zrobić.
Nie potrafił przyznać przed samym sobą, że… bał się.
~*~
Przysiadłam przy stole, uśmiechając się szeroko w stronę mojego ośmioletniego brata, który zgodnie z rytuałem porannym zajadał się właśnie płatkami, przeglądając komiks. Mama nuciła piosenkę, ścierając niewidzialne okruszki z blatu, który już po prostu lśnił czystością. Tato zajadając wyśmienite kanapki przeglądał poranną gazetę. Dookoła panował gwar, unosił się zapach spalonych naleśników, ale było mimo wszystko przyjemnie i ciepło.
Kiedy zaczęłam smarować naleśnika nutellą, rozległ się dzwonek do drzwi, który sprawił, że nagle nastąpiła niewyobrażalnie wielka cisza.
Mama rzuciła w moją stronę zaskoczenie spojrzenie, ponieważ nigdy tak rano nie miewaliśmy gości. Ściągnęła pospiesznie swój jasny fartuszek i powiesiwszy go na krześle, ruszyła otworzyć drzwi.
Mój brat nachylił się w moją stronę i szepnął:
- To pewnie twój chłopak.
Na jego wargi wpłynął łobuzerski uśmiech.
- Nie mam chłopaka. – odwarknęłam zimno, wkładając do ust kawałek naleśnika z czekoladową polewą.
- Vanesso! To do Ciebie! – krzyknęła nagle mama, sprawiwszy jednocześnie, że kęs stanął mi w gardle.
Do mnie?
Przerażona popatrzyłam na mojego brata, który szczerzył się jak mysz do sera, i popędziłam do drzwi.
Chłopak o burzy loków, które miał poczochrane jakby nie miał pojęcia czym jest grzebień, i niesamowicie zielonych oczach, stał w progu. Miał bladą cerę oraz zniewalające dołeczki w policzkach.
Harry.
Nie miałam pojęcia co tu robi, ale sama jego obecność sprawiła, że serce zaczęło dudnić mi w piersi.
- Cześć – mruknął swoim ochrypłym głosem, posyłając w moją stronę jeden z najpiękniejszych uśmiechów.
- Hej – bąknęłam, zarumieniona. – Co tu robisz?
Oparłam się o drzwi, wpatrując w jego oczy.
Wyciągnął kciuk w moją stronę i przejechał mi nim po wargach.
- Czekolada – wyjaśnił lekko speszony jak ja, oblizując jednocześnie kciuk.
Moje policzki paliły gorącem. Zdenerwowana zaczęłam bawić się nitką od bluzki.
- Przyszedłem… - zaczął lokowany chłopak, ale urwał. Jego zielone tęczówki przeszywały mnie na wylot. Ten chłopak sprawiał, że z każdą kolejną sekundą traciłam kontrolę nad samą sobą. Serce waliło mi w piersi coraz szybciej przypominając niemal koliber.
- Po co? – szepnęłam bardzo cicho, głos załamał mi się, lekko drżał.
Można było wyczuć malujące się napięcie między nami na kilometr.
- Musiałem cię zobaczyć – powiedział.
Nasze spojrzenia spotkały się, a ja poczułam się lekka niczym piórko. Ledwo trzymałam się na nogach.
Nagle coś buchnęło głośno. Obydwoje raptownie odwróciliśmy głowy w stronę dźwięku hałasu. Dochodził z pobliskiego lasu.
- Nadchodzą – szepnął lokowany co nie uszło mojej uwadze. Było widać zmianę w jego zachowaniu; przybrał bojową pozę, niemal gotowy do ataku. W jego oczach jarzyły się iskierki złości. – Idź się ukryj, Van.
Nie miałam pojęcia o co mu chodzi. Wiedziałam, że nie robi sobie żartów, bo nie był takim typem człowieka. Jednakże coś mi nie pasowało. Nagle się coś zmieniło. Byłam gdzieś w środku zła, że to napięcie pełne emocji zniknęło… przez nie wiadomo co.
- Co się dzieje? – mój głos ociekał trochę jadem, nutką irytacji.
- Van, idź.
- Słucham? – zaskoczona zamrugałam gwałtownie. Jego oschły głos brzmiał wyjątkowo przerażająco.
- Powiedziałem coś.
- Ja też. – odwarknęłam.
Kilka sekund później zostałam mocno szarpnięta za rękę. Harry pociągnął mnie na dół po schodkach z ganku, i przycisnął do ściany.
Nasze oddechy mieszały się, tworząc słodką woń.
- Muszę cię chronić – wymruczał. Nim się zdążyłam wyrwać, jego wargi musnęły namiętnie moją szyję.
Gorący ślad parzył przez dobre dwie minuty.
Nagła suchość w gardle pozbawiała mnie resztek rozumu.
- Idź.
- Nie. – zaprotestowałam, lecz mój głos był osłabiony, pozbawiony czegoś takiego jak nutka protestu czy złości.
Właśnie w tej samej chwili dobiegł mnie krzyk mojej mamy. Krzyk przerażenia.
Wyrwawszy się z objęć lokowanego, ruszyłam pędem.
To co zastałam w kuchni na zawsze wyryło mi się w pamięci.
Mój braciszek leżący w kałuży krwi…
Był martwy.
~*~
- Van!
Pospiesznie usiadłam, nabierając do płuc powietrza. Byłam zlana potem i jednocześnie strachem. Dziwne uczucie wżerało mi się w żołądku, pozbawiając choć resztek spokoju.
Harry siedział naprzeciwko, uważnie i z niepokojem mi się przyglądając.
- Miałaś koszmar. – rzucił, wstając. Podszedł do umywalki i namoczył ręczniczek zimną wodą. – Połóż na karku.
Pospiesznie wykonałam jego polecenie, dokładnie układając mokry okład na karku. Przymknęłam powieki.
Serce wciąż waliło mi w piersi. Przypomniałam sobie o wargach lokowanego na mojej szyi.
Spłonęłam żarem.
- Van. – szepnął.
Nie otworzyłam powiek. Chyba lekko się trzęsłam.
Czułam się tak jakbym balansowała między jawą a snem.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Otworzyłam oczy i natychmiast spojrzałam na chłopaka. Jego głos brzmiał bardzo poważnie i smutno.
Przysunęłam kolana do piersi, cicho wzdychając.
- Mów – odparłam cichutko.
- Bardzo mi przykro, Van… Sądzę, że powinnaś o tym wiedzieć… Van… stało się coś strasznego…
Niepewnie przełknęłam ślinę. Strach pożerał mnie żywcem.
- Van, twój brat…

sobota, maja 04, 2013


Od autorki: Zabawne że taka głupia placówka, którą potocznie nazywamy szkołą pożera dosłownie większość naszego czasu. To z każdym kolejnym dniem staje się wkurzające, doprowadzające do załamania nerwowego i smutku, niemal rozpaczy, ale co my możemy zrobić? No właśnie... nic z tym nie zrobimy i w tym tkwi problem. ;) Nawet teraz kiedy mam ciut czasu by odetchnąć, i tak się zamartwiam. Raptem wracamy po majówce i będzie tak mało czasu by cokolwiek poprawić... :( No, ale koniec marudzenia o szkole, bo mogłabym się tutaj tak rozpisywać i albo was zanudzę albo co gorsza odstraszę! Mamy 8. Przyznam wam, że pisanie jakoś... cóż, nie jest tak jak dawniej. Przy tamtym blogu - moim pierwszym, swoją drogą - było jakoś lepiej. Nie wiem czy to zależy od czytelników, a raczej ich ilości, czy od moich chęci i przede wszystkim wolnego czasu. Ech, ech, nie wiem, no. :( Liczę, że ktokolwiek tutaj jeszcze zagląda i mój blog nie stał się zwykłym wyblakłym wspomnieniem, już nie istniejącym. Łapcie nowy rozdział, ZOSTAWCIE OPINIĘ, BO TO DLA MNIE BARDZO WAŻNE i życzę wam miłej nocy! :)
                                                                              Vicky. xx

                                   ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


- Już nie daję rady – mruknęłam, opadając na mokrą od porannej rosy trawę. Dyszałam ciężko, łapczywie łapiąc do płuc rześkiego powietrza. Przebiegłam już tyle, że w ogóle nie czułam własnych nóg.
Chłopak o czarnych oczach, który i mnie uratował i porwał, rzucił mi znudzone spojrzenie. Oparł się o pień drzewa, wyciągając długie nogi przed siebie. Kosmyki czarnych włosów opadły mu na czoło przez co wyglądał uroczo i tajemniczo.
Przełknęłam śliną, niemal przyciskając twarz do brudnej ziemi. Serce waliło mi jak oszalałe.
Słońce budziło się właśnie do życia, wschodząc. Ptaki ćwierkały, siedząc na drzewach.
- Jeszcze długa droga przed nami – powiedział, tym razem oglądając swoje paznokcie.
- Jak ty się w ogóle nazywasz? – niemal warknęłam, poirytowana jego zachowaniem, jego osobowością, nim samym.
Chciałam wrócić do domu. Coraz bardziej chciałam wrócić do domu.
Niepewnie usiadłam, przyciągając nogi do piersi. Wciąż próbowałam uspokoić szalejące serce i szybki oddech. Pot spływał mi po czole, ale nie przejmowałam się tym.
Chłopak nie odpowiedział na moje pytanie. Najwyraźniej chciał pozostać anonimowy co jeszcze bardziej mnie rozłościło.
Nie miałam pojęcia co właśnie dzieje się w moim życiu ale z każdą kolejną nadchodzącą sekundą, zdawałam sobie sprawę, że o niczym nie wiem. Że jestem zagubiona w szamotaninie własnych myśli, że nie odróżniam już dobra od zła.
Co będzie za kilka dni? Czy uda się mnie uratować? Czy ktokolwiek zdaje sobie sprawę, że znajduję się w niebezpieczeństwie?
- Nie zrobię ci krzywdy. – nagle powiedział czarnooki, jakby miał dostęp do moich myśli. Skrzywiłam się z niesmakiem.
- Skąd mam to wiedzieć? Nie znam cię. Nawet nie chcesz mi zdradzić swojego imienia.
- Van. – rozmasował sobie skronie, dając mi wyraźny znak, że ma mnie dosyć i jest mu ze mną ciężko. – Po prostu wstawaj i chodź. Obiecuję, że po drodze wszystko ci wyjaśnię.
- Nie ufam ci.
- To zacznij. – odparował nieco chłodno, wyciągając w moją stronę dłoń którą po dłuższej chwili złapałam i wstałam.
Otrzepałam ze spodni niewidzialny kurz, chrząkając nieznacznie.
Tajemniczy chłopak jednak ruszył już naprzód, nie oglądając się czy dorównuję mu kroku.
Westchnęłam niepewna co robić.
Ruszyć czy zostać?
Przecież teraz był idealny moment na ucieczkę. Problem jednak polegał na tym, że nawet jeżeli teraz bym zwiała, nie miałabym dokąd.
Tkwiłam w martwym punkcie i potrzebowałam jak najszybszej pomocy. I coś podpowiadało mi że taką otrzymam od tego tajemniczego i działającego mi na nerwach chłopaka.
- Zaczekaj – mruknęłam do czarnookiego, doganiając go.
       ~*~
Gdy wyszliśmy na ruchliwą ulicę, otworzyłam szerzej oczy.
A już myślałam, że wywieźli mnie do jakiejś dziczy!
Nie dało się ukryć, że buchnęła we mnie prawdziwa ulga i ekscytacja. Bądź co bądź, widząc twarze innych ludzi, poczułam że rosnący dotąd niepokój spada. Nagle poczułam, że jest dla mnie jeszcze jakiś ratunek.
Przyłapałam czarnookiego na tym że przypatruje mi się z uśmiechem na twarzy.
- Co? – spytałam nieco zbita z tropu, czując że moje policzki oblewają się gorącem.
- Ty naprawdę mi nie ufałaś – niemal cmoknął. – Niedobra jesteś, wiesz?
- Wciąż ci nie ufam. – natychmiast odparłam, unosząc wyżej podbródek. – I nie licz że szybko się to zmieni.
Na jego usta wtargnął się łobuzerki uśmiech, który dodał mu uroku. Wyglądał… pociągająco.
Oblizałam zaschnięte wargi i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że wciąż uważnie wpatruję się w twarz czarnookiego, przez co jego uśmiech się pogłębił.
Nie wiedzieć czemu serce zaczęło mi szaleńczo walić w piersi, a nogi stały się jakby z waty.
- Jestem pewny, moja droga, że umierasz z głodu – odparł, puszczając mi perskie oczko. Wyciągnął w moją stronę dłoń, ale po chwili kiedy wiedział,  że nie reaguję, schował ją do kieszeni. Było widać lekkie zmieszanie na jego twarzy, ale szybko zatuszował to szerokim uśmiechem. W jego oczach tańczyły radosne iskierki. – Chodź.
Niepewnie ruszyłam za nim, a na myśl o smakowitym jedzeniu, w brzuchu niebezpiecznie mi zaburczało.
Po dłuższej wędrówce po uliczkach, które bądź co bądź zapierały mi dech w piersiach, znaleźliśmy się na promenadzie.
Słońce chowało się za morzem, rzucając pomarańczową poświatę na pomost, plażę, wodę.
- Ajay? – spytał starszy mężczyzna, zatrzymując chłopaka obok mnie. – Dawno cię tu nie widziałem!
Uścisnęli sobie dłonie jak starzy, dobrzy kumple, obdarzając się serdecznymi uśmiechami.
Stałam na uboczu, przyglądając się całej sytuacji z lekko zmarszczonym czołem.
W końcu chłopak przeniósł na mnie wzrok i chrząknął.
- Och, panie Tomie, to jest Vanessa. – niejaki Ajay wskazał palcem na mnie, a jego usta wygięły się w uśmiechu od którego zmiękły mi kolana.
Cholera.
Co on robił?
- Dzień dobry – przywitałam się, kiwając głową.
- Witaj, dziecko. – starzec pogłaskał mnie po policzku jak opiekuńczy dziadek. – Chodźcie, pewnie jesteście głodni.
Podczas gdy pan Tom ruszył do pobliskiej restauracji, ja przystanęłam i jeszcze raz rzuciłam spojrzenie na plażę i fale obijające się o skały.
- Pięknie tu, co? – szepnął mi do ucha czarnooki, a po moim ciele przeszło mnóstwo pajączków.
- Tak. – zgodziłam się, a mój głos lekko drżał.
Cholera.
Cokolwiek się tu działo, stawało się coraz bardziej poplątane.
~*~
Zjadłam niesamowicie dobre spaghetti. Przysięgam, że jeszcze nigdy nie jadłam tak dobrego, a zapewniam, że moja mama była niesamowitą kucharką.
Na samą myśl o mamie, smutek ogarnął mnie całą, pozbawiając choć ciut dobrego humoru.
Tęskniłam za nią. I bardzo chciałam do niej wrócić.
Jednak czułam, że nie uda mi się to tak łatwo. Cokolwiek się działo i dopiero miało dziać, nie zapowiadało się dobrze.
Trochę później Ajay uparł się że domówi kilka bułeczek zapiekanych w serze, które również były tak pyszne, chrupkie i smaczne, że zjadłam cztery choć miałam zaprzestać na drugiej.
Kiedy popijałam ciepłą herbatę wpatrując się w ciemną noc za oknem, Tom podszedł do nas i usiadłszy koło czarnookiego, rozpoczęli pogawędkę.
Nie chcąc być nie uprzejma, nie wtrącałam się tylko grzecznie przeprosiłam i poszłam do łazienki.
Cicho westchnęłam i stanęłam przed lustrem. Przyglądałam się swojemu odbiciu.
Miałam bardzo podkrążone oczy, a głowa zaczęła mi niemiłosiernie pulsować. W dodatku włosy miałam poplątane.
- Ałć. – mruknęłam, zaczynając rozmasowywać sobie skronie. Przymknęłam zmęczone powieki.
- Cześć, Van.
Podskoczyłam, a krzyk uwiązł mi w gardle.
W odbiciu za mną stał Harry. Jego zielone oczy przybrały mocniejszą barwę i malował się w nich prawdziwy smutek. Loki opadały mu na twarz, a on nie fatygował się by je odgarnąć.
- Harry? – niepewnie odwróciłam się. Co on tu robił?
- Van. – głos mu się lekko załamał.
I wtedy to zobaczyłam.
Z jego ramienia sączyła się krew. Ktoś go postrzelił.
Zakryłam usta, które rozsławiłam w okrągłe ‘’o’’ i pospiesznie do niego podeszłam.
- Kto ci to zrobił?
W oczach stanęły mi łzy, które próbowałam ukryć kilkoma mrugnięciami.
- Zostaw, nie dotykaj. – ostrzegł kiedy tylko podniosłam trochę drżącą dłoń. – Van, przyszedłem po ciebie.
Pokręciłam lekko głową, nie rozumiejąc.
- Po mnie? Porywasz mnie? Będziecie mnie tak przenosić z jednych rąk do drugich? Co jest nie tak? Co się dzieje? – tym razem pozwoliłam łzom płynąć.
Lokowany chłopak wyciągnął do mnie dłonie, chcąc najwyraźniej mnie do siebie przygarnąć, ale odsunęłam się.
- Odwieź mnie do domu. To jedyne czego pragnę. – wyszeptałam, odwracając się do niego tyłem.
Oparłam się o umywalkę, ciężko oddychając. Powoli krztusiłam się słonymi łzami.
- Van.
Usłyszałam jego zachrypnięty głos przy moim uchu. Jego dłonie owinęły się wokół mnie, a jego głowa oparła się o moje ramię. Przytulił mnie od tyłu, całując delikatnie w szyję.
Zadrżałam pod wpływem jego ciepłych warg muskających moją zmarzniętą skórę.
- Van, skarbie, przysięgam, że ze mną nie stanie ci się krzywda.
Wiedziałam, że mówi prawdę. Ufałam mu.
- Chodź, skarbie. Chodź stąd.
Kiwnęłam lekko głową, całkowicie mu się oddając. Pozwoliłam by splątał nasze palce, a następnie wyszedł z łazienki i poprowadził mnie do wyjścia.
Ajaya nie zastałam na miejscu gdzie wcześniej siedzieliśmy. Po Tomie również ślad zaginął.
Jednak nie dane było mi się nad tym długo zastanawiać ponieważ gdy tylko opuściliśmy restaurację przed wejściem czekało na nas trzech dobrze zbudowanych i wysokich mężczyzn.
Mieli czarne szaty i czapki z daszkiem przez co nie miałam okazji ujrzeć ich twarzy.
- Biegnij, Van! – usłyszałam krzyk Harry’ego.
Kilka chwil później moje nogi samie kierowały mnie prosto przez pomost. Biegłam ile sił w nogach, słysząc jak jeden z wielkoludów biegnie za mną.
Serce dudniło mi w piersi, a strach przeszył mnie do szpiku kości.
- STÓJ, DZIEWCZYNKO! – wrzasnął, a ja przyśpieszyłam choć czułam już, że nie mam sił.
Koniec pomostu.
To mój koniec.
Wzdrygnęłam się i przywarłam do barierki.
O Boże.
Wielkolud zaśmiał się gardłowo i był coraz to bliżej mnie.
A ja wtedy wpadłam na świetny pomysł.
Wciąż dyszałam ciężko po biegu, a moje ciało lekko drżało pod wpływem adrenaliny i wrażeń.
Przeskoczyłam przez barierkę i wpadłam prosto do lodowatej wody.
Machałam rękami jak opętana, próbując utrzymać się i nie utonąć. Brakowało mi sił z każdą kolejną sekundą.
Wielkolud stał na pomoście i najwyraźniej rozważał plusy i minusy wskoczenia do wody.
Chciałam trochę odpłynąć, ale nie mogłam.
Zaraz utonę.
- VAN!
Powoli traciłam kontakt z rzeczywistością. Usłyszałam zrozpaczony krzyk lokowanego. Potem chluśnięcie wody.
Machałam rękami coraz wolniej, z coraz mniejszą siłą.
Opadałam na dno.
A potem poczułam jak czyjeś dłonie owijają się wokół mojej talii i ciągną mnie w górę.
Wtem zaczęłam raptownie wypluwać wodę z buzi, chłonąc powietrza do płuc.
Twarz Harry’ego była lekko rozmazana, ale wiedziałam, że to on. Musnął wargami moje czoło, pochylając się nade mną. Ułożył mnie na piasku.
- Vanesso?
Dopiero teraz ujrzałam jak z jego dolnej wargi płynie krew.
- Harry ty krwawisz – mruknęłam spanikowana.
- A ty prawie utonęłaś – odmruknął jadowicie, a następnie podniósł mnie i zaczął ze mną iść, niosąc mnie na rękach.
Choć chciałam, nie sprzeciwiłam się.
Powoli odpływałam w sen. Drżąc z zimna, wtuliłam się w lokowanego chłopaka.

niedziela, kwietnia 07, 2013


Od autorki: WITAJCIE, KOCHANI MOI! Trochę minęło odkąd wkleiłam ostatni rozdział. Muszę wam przyznać, że sytuacja jest ciężko, ale nie podjęłam próby 'zawieszenia' bloga. I tak wiem, że to by nic nie dało. Wytrwam i poradzę sobie z tym... wszystkim. :D Mamy już 7, a akcja zaczyna się bardziej rozkręcać! W 8 będzie więcej akcji, zobaczycie! :D Pozdrawiam was, proszę o opinię i dziękuję za wszystko! Kocham! 
Vicky. xxx

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Bethany niepewnie oparła się o ścianę. Ponownie w jej głowie rozdźwięczał znajomy  głos: Zapomnij. Zapomnij. Zapomnij.
Zacisnęła powieki. Musiała się pozbierać.
Co się wydarzyło? Dlaczego ciągle nawiedzał ją ten głos i choć miała wrażenie że skądś go zna, nie miała pojęcia skąd.
Upiła łyk już zimnej kawy z jej ulubionego kubka w kwiatki.
Westchnęła.
- Córeczko, wszystko w porządku?
Troskliwy wzrok jej matki przeszył ją niemal na wylot. Spróbowała się uśmiechnąć, lecz choć usilnie się starała, starania poszły na marne.
- Tak, mamo. Po prostu… trochę mi słabo. – odpowiedziała, a jej ton wydawał się lekki i pełen swobody.
- Powinnaś coś zjeść.
- Nie mam ochoty.
- Zjedz coś – wtrącił się ojciec, unosząc wzrok znad gazety. Na jego wargi wtargnął się niespotykany dotąd grymas jakby trudno było mu ukryć to że się martwi. – Polepszy ci się. Najlepiej jakbyś napiła się czegoś ciepłego, a nie tą zimną kawę.
Mama potulnie pokiwała głową, zgadzając się z tatą.
- Pójdę się zdrzemnąć. – rzuciła dziewczyna, już niemal wskakując po schodach. Czuła, że musi od tego wszystkiego uciec. Zakopać się w kołdrze i naprawdę zapomnieć. Jak mawiał owy głos.
Weszła do swojego przytulnego, fioletowego pokoju. Duże łóżko z baldachimem, jasny dywan, szafa z ubraniami najlepszych marek, biurko z laptopem i mnóstwo miśków.
To tu Beth spędzała najwięcej czasu. Gdzieś tam głęboko w jej podświadomości jakiś głos szeptał cicho, że była jeszcze jedna osoba z którą spędzała tu czas. Jednak dziewczyna nie miała pojęcia z kim.
Przeturlała się po łóżko, przyciągając do piersi różową poduszkę w kwiatki. Przymknęła umęczone powieki, chcąc się skupić. Uspokoić.
Choć na zewnątrz wyglądała spokojnie i cicho, wewnątrz gotowała się w niej prawdziwa burza uczuć.  Ból. Strach. Zagubienie.
Jak miała przed tym uciec? I przede wszystkim… czy była przed tym ucieczka?
Zanim odpłynęła w spokojną krainę snów, w jej głowie ponownie odezwał się męski głos, mówiący: Zapomnij. Zapomnij. Zapomnij.
~*~
Zastanawiałam się czy to jakiś sen. Co prawda byłby to jeden z najbardziej pokręconych snów w moim życiu, ale mimo wszystko zawierał jakiś piękny fragment.
Wargi wciąż paliły mnie od pocałunku z Harry’m, który zaszedł zaledwie kilka minut temu. Do tej pory moje serce tłukło się w piersi, najprawdopodobniej chcąc stamtąd wyskoczyć.
- Chodź – szepnął lokowany chłopak, kończąc wędrówkę kciukiem po mojej zmarzniętej dłoni.
Zmarszczyłam czoło wyraźnie zbita z tropu.
No, bo gdzie mam iść?
Chłopak widząc moją minę, zaśmiał się pod nosem i pociągnął mnie do góry tak bym mogła wstać.
Dziękowałam Bogu, że wciąż trzymał moją dłoń bo inaczej poleciałabym w bok. Nogi miałam jak z waty.
Wyszliśmy na korytarz, który był pogrążony w mroku.
- Trzymaj się blisko mnie – szepnął lokowany, i ruszył.
Tak jak poprosił, trzymałam się blisko niego. Wąski i ciemny korytarz przerażał mnie bardziej niż to było możliwe.
Niepewnie przełknęłam ślinę, zdając sobie sprawę, że nie mam pojęcia gdzie jestem. Że nie mam pojęcia co tu robię.
Choć nie bałam się Harry’ego nie wiedziałam dlaczego mnie tu trzyma. Kim on był?
Miałam ochotę stanąć i zacząć walić głową w ścianę. Naprawdę. Czułam, że opadam z sił. Mój mózg pracował na wolniejszych obrotach.
Nie bałam się choć powinnam.
Chłopak z którym niedawno się całowałam był mi obcy, a ja sama sobie nie zdawałam sprawy czy zaraz nie wyciągnie z kieszeni noża i nie zadźga mnie na śmierć.
Myśl ta przeraziła mnie na tyle, że wzdrygnęłam się, a ciało pokryło się gęsią skórką.
Chłopak nagle zatrzymał się, a ja niemal wpadłam na jego plecy. Odsunęłam się kilka kroków do tyłu, wciąż mocno ściskając jego przyjemnie ciepłą dłoń.
- Nie odzywaj się niepytana.
Otworzyłam szczerzej oczy, zaskoczona.
O co mu chodziło?
Odpowiedź na swoje pytanie otrzymałam chwilę później.
Popchnął drewniane drzwi i obydwoje weszliśmy do jasnego salonu. Ogromny żyrandol, jasny, mięciutki dywan i jasne meble.
Zachwycona okręciłam się wokoło, chłonąc każdy szczególik tego pokoju, który wyglądał jak niemal wyjęty z pałacu.
- Witam.
Raptownie podskoczyłam, usławszy damski głos. Podążyłam wzrokiem za jego źródłem.
- Oj, dziecko. – owa kobieta cmoknęła, wypuszczając z ust obłoczki pary.
Miała długie niemal do pasa brązowe włosy, lekko pokręcone. Na ustach widniała krwistoczerwona szminka, a oczy były niebieskie jak ocean.
Utkwiła we mnie zaciekawiony wzrok, a ja stałam niczym słup soli.
- Mamo – Harry skulił się jak potulny piesek, ale nie to mnie zszokowało.
On powiedział: Mamo?!
Starałam się wyszukać jakiegokolwiek podobieństwa między tą dwójką, ale moje wszelkie starania spełzały na niczym.
- Dlaczego ją tu przyprowadziłeś? – na ustach niejakiej pani Styles wtargnął się dostrzegalny aż za bardzo grymas.
- Nie ma powodu dlaczego nie miałbym jej tutaj przyprowadzać. – odpowiedział lokowany chłopak, wciąż będąc lekko pochylony. Niczym potulny pupilek własnej mamy. – Poza tym jest dla mnie ważna.
Ostatnie słowa wywarły na kobiecie mocne wrażenie. Otworzyła szerzej oczy, rzucając niedopałek na podłogę.
- Coś ty powiedział?! – warknęła najzimniejszym głosem na jaki było ją stać. Wstała od stołu i podeszła blisko chłopaka. Złapała jego podbródek, unosząc do góry. Spojrzała mu w oczy, a ja przełknęłam głośno ślinę.
Jeszcze nigdy nie widziałam żeby matka patrzyła z taką nienawiścią na własnego syna.
Właśnie w tym samym czasie do salonu wszedł Oliver.
- Witaj, Vanesso – przywitał się ze mną, jako jedyny mnie zauważając w tym całym chaosie. Obrzucił mnie paskudnym uśmiechem od którego niemal dostałam gęsiej skórki.
Skrzywiłam się z niesmakiem, pragnąc stąd po prostu uciec, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
Cholera.
-  Coś widzę że wpadłem w idealnym momencie – mruknął mężczyzna, łapiąc dłoń kobiety i całując ją z rozkoszą. – Mario, czemu wyglądasz na taką zdenerwowaną?
- To coś – z obrzydzeniem wskazała palcem na mnie – zamąciło naszemu synowi w głowie. Błagam, zabierzcie ją stąd.
No cóż, trochę mnie to uraziło. W jej ustach ‘’to coś’’ zabrzmiało jak najobrzydliwszy robak.
Chrząknęłam cicho, przestępując z nogi na nogę. Nie chciałam ukryć, że jedyne o czym teraz myślałam to o wyjściu stąd.
Harry spojrzał na mnie z nieukrywaną troską. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie tą całą sytuacją.
W zielonych tęczówkach rozjaśniał smutek. Taki widoczny i wielki, że miałam ochotę podjeść i go przytulić jednak coś mnie powstrzymało. Może… ostry jak brzytwa wzrok pani Styles wbity wprost we mnie?
Oliver cmoknął, przygarniając kobietę w objęcia. Kołysał ją na boki, nucąc jakąś dziwną i przerażającą w każdym calu piosenkę.
- Zabierz ją, Harold. – szepnął na co chłopak potulnie kiwnął i podszedł do mnie.
Szarpnął moją ręką, ciągnąc mnie za sobą.
Kiedy wyszliśmy z salonu, wypuściłam z płuc powietrze, drżąc lekko.
To co przed chwilą się stało było dla mnie dziwne, a mi brakowało sił by się nad tym głębiej zastanawiać.
- Odprowadzę cię do twojego pokoju. – rzucił chłopak, ruszając naprzód.
Ponieważ jego zachowanie nagle uległo zmianie, a w zielonych tęczówkach już nie czaił się ból czy troska, zaczęłam się bać.
O co w tym wszystkim chodziło? Co z nim było nie tak?
Tyle pytań kłębiło się w mojej głowie, ale najśmieszniejsze było to, że na żadne nie otrzymałam odpowiedzi.
- Śpij dobrze – szepnął lokowany, kiedy przystanęliśmy przed drzwiami do ‘’mojego pokoju’’.
Spuściłam wzrok, zagryzając wargę.
- Nie rozumiem – wyznałam ciut drżącym głosem. – co się dzieje.
Milcząc, przygarnął mnie w objęcia jak jego własny ojciec jego matkę. On jednak nie kołysał mną i nie nucił żadnej piosenki. Dzięki Bogu.
Zamiast tego pogłaskał mnie po włosach i ucałował w czoło.
- Nigdy tego nie chciałem – wyszeptał łamiącym się głosem. Nasze spojrzenia się spotkały, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. – Wybacz.
Złapał go za rękę i przyłożyłam sobie do policzka.
Potrzebowałam chwili spokoju, odskoczni. Chciałam poczuć się bezpieczna i kochana.
Harry szarpnął klamką i wepchnął mnie do środka. Ostatni raz uśmiechnął się do mnie, a potem zatrzasnął drzwi.
Westchnęłam, nie panując nad swoim ciałem. Z oczu popłynęły mi łzy.
Nie wiedziałam… nic.
Pustka w mojej głowie stawała się coraz bardziej odczuwalna.
Niczym robot podreptałam do łóżka, położyłam się na nim i zakryłam białym prześcieradłem.
Niemal krztusząc się płaczem, wsłuchiwałam się w ciszę otaczającą mnie z każdej strony.
~*~
Zerwałam się z łóżka jak poparzona. Serce waliło mi jak oszalałe. Zajęło mi trochę czasu bym uświadomiła sobie, że przysnęłam zbyt zmęczona płaczem i uciążliwym bólem głowy.
Obudził mnie trzask.
O szybę.
Rzuciłam wystraszone spojrzenie w stronę źródła dźwięku i zdusiłam w sobie krzyk.
W oknie stała postać. Wysoka, czarna postać.
Patrząca prosto na mnie.
Serce zaczęło walić szybciej, a moje ciało zaczęło drzeć.
Ogarnął mnie strach tak wielki, że nie mogłam nawet ruszyć palcem u stopy.
Zamiast tego leżałam otulona w prześcieradło wciąż mokre od moich łez.
Dyszałam ciężko.
Postać podniosła dłoń i zastukała do okna.
Nie poruszyłam się.
Strach powiększał się z każdą kolejną sekundą.
A potem owa postać przywaliła dłonią w szybę, aż ta roztrzaskała się w drobny mak.
Umrę.
Zabije mnie.
W oczach stanęły mi łzy. Powiew chłodnego wiatru sprawił, że zaczęłam drżeć. A może drżałam ze strachu? Nie miałam pojęcia.
- Cześć – szepnął chłopak, ściągając czarny kaptur z głowy,  ukazując mi swoją twarz. Miał czarne włosy, okrąglutką twarz i szpiczasty nos. Patrzył na mnie ciut rozbawiony. – Nie zrobię ci krzywdy.
- Odejdź – udało mi się wyksztusić, przyciągając nogi pod brodę.
- Przyszedłem cię uratować, słońce – mruknął lekko zniesmaczony. – I nie mam czasu na gierki, bo w każdej chwili te durnie mogą tu po ciebie przyjść, bo z pewnością słyszeli ten trzask.
Sama nie wiem czemu, ale pokiwałam w odpowiedzi głową.
- Więc chodź.
- Nie.
- Vanesso, rusz się – niemal warknął. Miał ciemne oczy. Wyciągnął do mnie dłoń. – Chodź, przysięgam nic ci nie zrobię.
- Kim jesteś, do cholery? I skąd znasz moje imię? – warknęłam, czując lekki upust strachu. Teraz nadszedł czas na złość. Prawdziwą złość.
Będą mnie tak porywać?
Kim oni są?
Co ja robię w tym całym bałaganie?
Chcę wrócić do domu. Naprawdę chcę wrócić do domu.
- Jestem twoim bohaterem, a teraz rusz tyłek i chodź ze mną, a otrzymasz odpowiedzi na wszystkie dręczące pytania.
- Nigdzie z tobą nie pójdę. – zacisnęłam pięść.
- Nie wierzę że chcesz zostać i znosić jak pani Styles obdarowuje cię nienawiścią i obrzydzeniem jak do jakiegoś robaka. – odparł, trafiając w sedno sprawy. – Rusz tyłek, Vanesso.
Przełknęłam ślinę.
- To zły sen. – mruknęłam sama do siebie, chowając twarz w dłoniach. – To się nie dzieje.
Właśnie w tym samym momencie usłyszeliśmy krzyk. Kobiecy.
Spojrzałam na drzwi z którego dobiegał dźwięk.
- DORWĘ JĄ! – wrzasnęła mama Harry’ego. – NIE BĘDĘ TEGO ZNOWU ZNOSIĆ! PRZYSIĘGAM!
- MARIO, STÓJ! – to był Olivier, najwidoczniej próbujący zatrzymać swoją żonę.
- MAMO, NIE RÓB JEJ KRZYWDY! – a to był sam Harry.
Zacisnęłam powieki.
Zbliżali się.
- Vanesso – chłopak o ciemnych oczach wydawał się lekko poirytowany. – są coraz bliżej.
Nim się obejrzałam podskoczyłam, stając na własnych nogach.
- Zabierz mną stąd. – poprosiłam niemal błagalnym głosem.
Nim się obejrzałam wypełzałam oknem na zewnątrz, a potem zaczęłam biec ile sił w płucach, uciekając.
Nie miałam pojęcia dokąd uciekam, ani co robię.
Biegłam ile miałam sił, uciekając od jednego koszmaru wprost w paszczę drugiego.