piątek, lutego 08, 2013

2


Od autorki: Siemanko! Wow! Dziękuję bardzo za każdy cenny komentarz! Jesteście wspaniali! Kocham Was! :) No i mamy dwójeczkę! Liczę, że się spodoba! I ŁADNIE PROSZĘ O OPINIĘ, BO TO NAPRAWDĘ WAŻNA RZECZ DLA MNIE! :) 
Vicky. xxx
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zmrużyłam powieki, wpatrując się w idealny obrazek mojej rodziny, zajadającej się śniadaniem. Dobiegała godzina dziesiąta rano, a sobotni poranek każdemu sprzyjał. Każdemu prócz mnie. Wciąż pozostawałam załamana wczorajszym dniem i byłam stuprocentowo pewna, że teraz mogę jedynie już śnić o pracy. Piekarnia u Tymona poniosła szkody i była to tylko i wyłącznie moja wina.
Rozmasowałam skronie, czując ponownie tępy ból głowy. Mogłam się tego spodziewać po nieprzespanej nocy. Co prawda udało mi się zaliczyć kilka krótkich drzemek, ale i tak byłam dzisiaj chodzącym wrakiem, pozbawionym jakichkolwiek dobrych emocji. W dodatku potrzebującym długiego snu.
Wiedziałam, że w końcu będę musiała podziękować Harry’emu. Za to, że wczoraj pozwolił mi tak po prostu wrócić do domu chociaż powinnam zostać i posprzątać. W głowie wciąż kołacze mi wyrazy jego twarzy – pełen troski i jednocześnie… czegoś innego. Czegoś co trudno mi było w tej chwili zindefikować. Jego zielone tęczówki wpatrywały się w moją postać, a ja stałam upokorzona i zalana falą niesamowitej rozpaczy. Chciałam wtedy zapaść się pod ziemię i jedyne czego pragnęłam to zakopaniu się w kołdrze i płakaniu. Powiedział: Idź do domu, Van. Zajmę się wszystkim. Teraz żałowałam, że nie szepnęłam chociaż Dziękuję. Miałabym już to z głowy. Ale wtedy jedyne na co było mnie stać to rzucenie fartuszka w kąt i wyjściu.
- Vanesso? – troskliwy głos mojej mamy Katie, sprawił, że oderwałam się od smętnych rozmyśleń. – Coś się stało? Nie wyglądasz za dobrze.
Zawsze podziwiałam moją mamę za to jej czujne matczyne oko. Choćbym nie wiem jak starała się ukryć że coś było nie tak, ona i tak wiedziała że ‘coś w trawie piszczy’.
- To nic. – odparłam, sięgając po mój ulubiony kubek z wciąż niedopitą kawą. – Źle spałam.
- Jaki pierwszy dzień w pracy? – zagadał tato, rzucając mi czujne spojrzenie ciemnych oczu.
Nie chciałam tego pytania. Nastąpiła chwila ciszy przerwana od czasu do czasu uderzeniami łyżeczki w miskę przez mojego ośmioletniego brata, który pochłaniał śniadanie.
- Myślę, że… - zagryzłam wargę, uciekając wzrokiem w stronę okna kuchennego wychodzącego na nasz ogródek. – dobrze. Dzisiaj na festynie postaram się zapytać pana Tymona czy zdałam test.
Spróbowałam się zaśmiać, ale słabo mi wyszło.
Chciałam im wyznać jak okropny był mój pierwszy dzień w pracy, ale nie chciałam ich zamartwiać.
Dopiłam kawy i opuściłam kuchnię, zostawiając domowników w ciszy i spokoju. Ruszyłam do góry gdzie postanowiłam się przyszykować na festyn.
~*~
Odkąd pamiętam co roku organizowano takie festyny w naszym miasteczku. Miały na celu przybliżyć do siebie sąsiadów, sprawić że na jedną chwilę wszyscy zapomną o problemach i będą się bawić. Serwowano darmowe przekąski, a na sam koniec imprezy robiono grilla i opatulając się kocem, siedziało się przy ognisku, śpiewając przeróżne piosenki.
- Van! – zostałam przygarnięta w objęcia Beth (poprawka: zmiażdżona). – Jak się czujesz?! Harry mi wszystko powiedział! W dodatku nie odebrałaś telefonu! Wiesz jak się martwiłam?!
Właśnie wtedy moja przyjaciółka przypomniała mi o moim telefonie, zakopanym w kołdrze. Wyciszonym.
- Cśś! – uciszyłam ją, nerwowo rozglądając się dookoła.  – Widziałaś gdzieś pana Edwarda?
Pokręciła przecząco głową, chowając za ucho zabłąkanych kosmyk włosów.
- Ale nie martw się. Myślę, że Cię nie wywalą. – rzekła.
- Nie chodzi o to. – machnęłam lekceważąco ręką, starając się wyszukać w tłumie postaci pana Edwarda albo choćby… Harry’ego. Jednak moje starania poszły na marne.
Zostawiłam Beth z pytającym wyrazem twarzy i ruszyłam do mamy, która stała z grupką swoich przyjaciółek, popijając drinki.
- Dzień dobry – przywitałam się, posyłając paniom szczere i pełne radości uśmiech. Poczochrałam mojego brata po włosach i z satysfakcją patrzyłam jak zdenerwowany odskakuje w bok, posyłając mi mrożący krew w żyłach wzrok.
- Witaj, Vanesso! – powitała mnie Alice – jedna z dobrych koleżanek mamy z pracy. – Aleś ty wyładniała!
Moje policzki pokryły się czerwienią.
- Dziękuję.
Mama zaśmiała się i pogłaskała mnie po włosach, odchodząc ze mną troszkę na bok.
Właśnie wtedy zawył mocny kobiecy głos, a wszyscy niepewnie odwrócili się w stronę źródła. Felicja stała pod ogromnym namiotem z mikrofonem w ręku. Na jej widok poczułam uścisk w żołądku. Wyglądała tak ładnie – koronkowa, czarna sukienka idealnie podkreślała jej niesamowitą figurę. Włosy upięte w wysoki koczek, a pojedyncze, niesforne kosmyki miała spięte spinkami. Była chodzącym ideałem.
A ja? Włożyłam moją ulubioną i jedyną czerwoną sukienkę – ni to elegancka ni to sportowa. Do tego nieco rozchodzone już czarne balerinki. I włosy… Nie chciałam wiedzieć w jakim są stanie przez wiatr.
Fel miała świetnie dobrany makijaż. Mnie natomiast było stać tylko na mój ulubiony błyszczyk. Kiedy zaczęła śpiewać, a jej głos wypełnił całą dotąd oczekiwaną w napięciu ciszę, wszyscy zamarli, wsłuchując się w tekst piosenki  Christiny Aguilery. Była idealna w każdym calu. Każdy ją uwielbiał.
I wtedy rzuciła mi spojrzenie, uśmiechając się ironicznie. Wiedziałam jedno. Ona naprawdę zrobi wszystko by mnie zniszczyć.
- Znowu się wystroiła i wygląda jak ta lala. – mruknęła moja mama, krzywiąc się z niesmakiem.
Nie powstrzymując się, wybuchłam śmiechem, opierając głowę o jej ramię.
I cudowny humor prysł równie szybko jak się pojawił. Zobaczyłam Caroline, rozmawiającą z… panem Edwardem. Ogarnął mnie niewyobrażalnie wielki lęk. Obawiałam się, że dwie podłe dziewczynki chcące zrujnować moje życie, zaczną od nagadania panu Tymonowi. A co najgorsze: teraz już na pewno nie będę miała tej pracy co oznacza że nie zdobędę pieniędzy na podróż marzeń.
Zacisnęłam powieki, informując mamę, że pójdę pooglądać atrakcje. Kłamstwo ciążyło na mnie, a świadomość, że ukrywam przed mamą tak istotną rzecz niemal zżerała mnie od środka. Chciałam jej powiedzieć, ale jednocześnie czułam jakąś blokadę. Coś kazało mi się powstrzymywać przed wygadaniem i poradzić sobie samej. Ale teraz straciłam już jakąkolwiek wiarę. Byłam pewna, że wszystko stracę i nie poradzę sobie z dwoma najpiękniejszymi i najbardziej uwielbianymi nastolatkami w mieście.
Car zauważyła mnie gdy byłam już wyjątkowo blisko. Odgarnęła sobie z twarzy niesforne loki, mrugając powiekami w stronę staruszka.
- Pewnie, panie Edwardzie. – dobiegł mnie jej piskliwy i uprzejmy głosik. Znałam ją jednak na tyle, że wiedziałam że nie ma tu ani krzty prawdziwej i szczerej uprzejmości. – Myślę, że panu pomogłam.
Podeszłam spokojnie do automatu z kawą i odwróciłam się do nich plecami. Schowałam twarz w dłoniach i spokojnie policzyłam do trzech.
Jednak niestety nie udało mi się opanować. Niedoparte wrażenie że Fel i Car rujnują moją ścieżkę do marzeń sprawiało, że miałam ochotę upaść na kolana, pozwalając łzom płynąć.
Właśnie wtedy poczułam uścisk silnych dłoni na ramieniu. Uniosłam wzrok, napotykając parę zielonych oczu.
- Cześć, Van.
Jego głos sprawił, że niepewnie zadrżałam. Gdy zabrał dłonie by wcisnąć je sobie do kieszeni poczułam się nagle taka… pusta. Jakbym potrzebowała jego dotyku bardziej niż ktokolwiek inny.
- Hej, Harry – wyszeptałam, odchodząc kilka kroków do tyłu w obawie, że rzucę się na niego i przygarnę w objęcia, łapczywie pragnąć jego uścisku. Pocieszenia.
Lekko pokręciłam głową, chcąc odgonić absurdalne myśli.
Zauważyłam jak jego wzrok powoli wędruje po mojej twarzy, a potem zatrzymuje się na czymś za moimi plecami. Zamarł, przybierając surowszy wyraz twarzy.
- Co ta blondyna robi z panem Edwardem? – zapytał, a w jego głosie aż za dobrze można było wyczuć nutkę złości.
- To pewnie jedno z niewielu podejść do tego jak zrujnować moje i tak nieidealne życie. – odpowiedziałam, zagryzając wargę i mimo wszystko nie odwracając się. Nie chciałam znowu stracić nad sobą kontroli choć i tak czułam się już spokojniejsza niż przed minutą.
- Czego one od ciebie chcą? – zaciekawił się, marszcząc czoło i wracając wzrokiem na mnie. Nagle w zielonych tęczówkach rozjaśniało ciepło wprawiające mnie w lekki stan osłupienia.
Nagląca potrzeba wygadania się mu okazała się wyjątkowo silna. Był mi obcy, ale jednocześnie wszystko w nim było mi tak znane.
- Emm… wybacz. – spuścił głowę, unosząc kąciki ust do góry w nieśmiałym uśmiechu.
Zamrugałam wielokrotnie powiekami.
- Za co?
- Nie powinienem być taki wścibski. – natychmiast odpowiedział. Nasze spojrzenia się spotkały i od razu niemal coś we mnie drgnęło. – Po prostu… te baby są okropne w stosunku do Ciebie… Chciałem tylko pomóc… Wczoraj nieźle nabroiły… Wybacz… Ale jeżeli naprawdę będziesz potrzebować pomocy… jestem… tu.
Mówił i mówił, a ja jego każde słowo pochłaniałam.
On chciał mi pomóc.
Westchnęłam, opierając się o automat z kawą. Miałam dziwne wrażenie, że zaraz stracę panowanie nad swoimi nogami i runę na ziemię.
- Nie, Harry. Poradzę sobie, ale… mimo wszystko dziękuję. Nie tylko za to co przed chwilą powiedziałeś, ale również za wczoraj. – szepnęłam. Musiałam się jakoś pozbyć ogromnej guli w gardle.
- To nic takiego. – rzekł, posyłając mi uśmiech. Zielone tęczówki ponownie rozjaśniały ciepłem.
- Chciałam też przeprosić. – dodałam. – Piekarnia nieźle przeze mnie ucierpiała.
- Wszystko jest w porządku. – podszedł do mnie, a ja natychmiastowo przylgnęłam do automatu z kawą. Nie miałam ucieczki. Jego dłonie zacisnęły się na moich dłoniach.
Milion pajączków zaczęło pełzać po moim ciele. Cichy głosik w mojej podświadomości zaczął szeptać: Chcesz więcej… Nie tylko tego żeby gładził delikatnie twoje dłonie… Pragniesz o wiele więcej.
Zacisnęłam powieki, chcąc odgonić niemal absurdalne myśli. Znałam go zaledwie dwa dni. Nie mogłam chcieć więcej.
- Wszystko jest w porządku. – powtórzył szeptem, a gdy otworzyłam oczy dostrzegłam że jego twarz znajdowała się zaledwie kilka centymetrów od mojej. Owinął mnie jego męski i pociągający zapach. – Pan Edward cię nie wywali. Masz tą pracę, Van.
Otworzyłam zaskoczona buzię, nie mogąc w to uwierzyć.
- Powiedziałem, że poradziłaś sobie świetnie i było to prawdą. – uśmiechnął się zniewalającym uśmiechem.
Splątał swoje palce z moimi.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech.
- Dziękuję. – mruknęłam, a moje ciało oblało się gorącem.
- Nie ma za co… - odszepnął, pochylając się bardziej.
I właśnie wtedy coś buchnęło. Raptownie od siebie odskoczyliśmy, rozglądając się.
Dom się palił. Płonął żywym ogniem. Wszystko zaczęło się dziać w spowolnionym tempie. Ludzkie krzyki. Ciała przepychające się obok nas, chcąc uciec.
Szukałam wzrokiem mojej rodziny i…
- O mój Boże! – wrzasnęłam. – To dom Beth! Harry!
Serce waliło mi piersi. Nawet nie pamiętam kiedy to ja zaczęłam się przepychać, dysząc ciężko.
Ogarnął mnie strach i rozpacz.
Nie, nie. Błagam nie.
- BETH! – wrzasnęłam na całe gardło. Powoli zaczynało mnie dusić od dymu. Byłam tak blisko… Zakaszlałam i opadłam bezwładnie na kolana.  Zaczęłam czołgać się do płonącego domu.
Musiałam… Ona musiała żyć.
- BETHANY! – wrzasnęłam, a łzy popłynęły po moich policzkach. Chyba się trzęsłam… Nie pamiętam…
- VAN! – usłyszałam krzyk Harry’ego. Nie byłam pewna czy jest blisko czy daleko.
Już miałam się wczołgać do płonącego domu kiedy ktoś przygarnął mnie w objęcia.
Wtedy straciłam przytomność.
~*~
Przygarnął jej ciało do piersi. Odgarnął jej z twarzy niesforne włosy.
Strażacy gasili już dom, a on siedział na ławce w pobliżu, trzymając w ramionach nieprzytomną Van.
Prychnął pod nosem i wzdrygnął się kiedy ujrzał stojącą przed nim postać.
- Zawaliłeś – mruknął, a jego głos ociekał jadem. – Zawaliłeś, Harry.
- Wiem. – odpowiedział, rzucając spojrzenie dziewczynie. Cholera, nawet na ten widok jego serce zabiło szybciej. – To przypadek.
Mężczyzna zaśmiał się, a swoją twarz ukrywał pod ciemnym kapturem. Był lekko przygarbiony.
- Nic nie dzieje się przypadkiem. Nie zamierzam tu długo być. W każdej chwili może się ocknąć. – wskazał palcem Van. – Ważne, żebyś wiedział, że to pierwszy i ostatni raz. To twoja misja i jeżeli ją zawalisz, umrzesz. Dlatego radzę Ci ją zostawić w spokoju i zająć się tym czym trzeba. Powodzenia, Harry. Mam dziwne wrażenie, że nie przetrwasz.
Napięcie się odwrócił i zniknął równie szybko jak się pojawił.
Chłopak zagryzając wewnętrzną stronę policzka, poczuł złość. Nie mógł tego zawalić i tak nie zrobi.
- Przepraszam, Van. – pogłaskał ją po twarzy, starając się zignorować chęć pocałowania jej prosto w usta. Pragnął jej wyznać prawdę lecz nie mógł.

9 komentarzy:

  1. Od razu mówię, że nie mam zamiaru wytykać Ci wszystkich błędów, literówek,czy przejęzyczeń z dwóch prostych powodów.
    Powód A: Nie jestem dobra w te klocki; jeszcze jakie takie zdanie potrafię ułożyć, ale ortografia to już nie moja bajka.
    Powód B: Każdemu zdarzają się błędy i jak na moje oko to nie było ich wcale (ewentualnie jeden).

    Za to mam zamiar rozpisać się trochę nad fabułom, czy tam stylem Twojego pisania. przyznaj, że to o wiele przyjemniejsze ;)

    Czytając ten rozdział, trochę trudno było mi się skupić; babcia oglądająca "Barwy Szczęścia", brat grający na komputerze obok, inne czynniki zewnętrzne raczej nie działały mi na rękę,ale myślę, że dałam radę. I po mimo tych wszystkich niedogodności (nie jestem pewna czy pisze się to łącznie xD) serce zabiło mi dwa razy szybciej przy końcówce, za co oczywiście (kurde! te słowo zawsze mnie rozwala) wielki plus dla Ciebie.

    Kurde! Ale akcja z płonącym budynkiem naprawdę mega! Wydawało mi się, że Beth była na festynie, a nie w domu. No, ale w stresie i przypływie nagłych emocji ludzie czasem tracą zmysły, nie wiedzą co robią, dlatego nie dziwię się, że tak zareagowała, gdy zorientowała się, że to dom jej przyjaciółki.

    A jeszcze ta końcówka! Oh! Znowu jakaś tajemnicza fantastyczna opowieść? Brzmi bomba! :D Już nie mogę się doczekać, by zgłębić te wszystkie tajemnice :)

    Pozdrowienia ;** I życzę weny (*3*)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję że i mi samej zdarzają się błędy! :)
      I dziękuję ogromnie za twój komentarz! Nie masz pojęcia jak bardzo jest dla mnie cenny! :) xxx

      Usuń
  2. O matko, o matko, o matko, o matko !!!!! Zaraz umre z nadmiaru ciekawosci i zaintrygowania,! Nie mam pojecia co zaplanowalas dla nas tym razem, ale juz po drugim rozdziale moge stwierdzic, ze przebilas nawet poprzedni blog. I ten planacy dom Beth... Istota znikąd... wszechmocny Harry, ktoremu przewidywane jest zawisc... i jedno niedajace mi spac pytanie- o co w tym do cholery chodzi ?! Intrygujesz, a to jest chyba najwazniejsza cecha jaka moze podiadac pisarz :) Mam nadzieje ze 3 wyjdzie szybciej niz 2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ! :)
      Postaram się dodać 3 jak najszybciej się da! :) x

      Usuń
  3. O kurde, ty jesteś jeszcze cudowniejsza niż w poprzednim opowiadaniu! Nie wiem jak ty to robisz, że nie jestem na ciebie zła, że skończyłaś w takim momencie, ale na prawdę potrafisz zaintrygować (dziwne to słowo, ale okk...) swoich czytelników! Uwielbiam Harrego!!! Jest taki opiekuńczy dla Van i powiedział Edwardowi, że nic się nie stało. Ohhh... *.* No, a przy końcówce gdy napisałaś, że dom się pali to musiałam przeczytać to zdanie z 5 razy, bo nie mogłam sobie uwierzyć, czy na pewno dobrze przeczytałam. Ty to potrafisz mnie zaskoczyć... Czasem, aż się sama dziwie jak ty to robisz! :D No nic... Zostaje mi czekać na trójeczkę, która pojawi się baaaardzo prędko, prawda? :)

    Pozdrawiam, Nialler <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ''O kurde, ty jesteś jeszcze cudowniejsza niż w poprzednim opowiadaniu! '' Nie masz pojęcia jak wiele to zdanie dla mnie znaczy. Jesteś wspaniała, dziękuję, że tu wciąż ze mną jesteś, że tak cudownie komentujesz każdy rozdział! Dziękuję! :) xxx
      Pewnie, że pojawi się bardzo prędko, pewnie! :D x

      Usuń
  4. Przeczytałam rozdział i podoba mi się! Jutro zacznę czytać od początku :)
    w wolnej chwili zapraszam do siebie : truefriendshipandmaybelove.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej, informuję, że na http://dolor-maldito.blogspot.com/ pojawił się nowy, siódmy rozdział. Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń