Od autorki: Siemanko! Wow! Dziękuję bardzo za każdy cenny komentarz! Jesteście wspaniali! Kocham Was! :) No i mamy dwójeczkę! Liczę, że się spodoba! I ŁADNIE PROSZĘ O OPINIĘ, BO TO NAPRAWDĘ WAŻNA RZECZ DLA MNIE! :)
Vicky. xxx
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zmrużyłam powieki, wpatrując się w idealny obrazek
mojej rodziny, zajadającej się śniadaniem. Dobiegała godzina dziesiąta rano, a
sobotni poranek każdemu sprzyjał. Każdemu prócz mnie. Wciąż pozostawałam
załamana wczorajszym dniem i byłam stuprocentowo pewna, że teraz mogę jedynie
już śnić o pracy. Piekarnia u Tymona
poniosła szkody i była to tylko i wyłącznie moja wina.
Rozmasowałam skronie, czując ponownie tępy ból głowy.
Mogłam się tego spodziewać po nieprzespanej nocy. Co prawda udało mi się
zaliczyć kilka krótkich drzemek, ale i tak byłam dzisiaj chodzącym wrakiem,
pozbawionym jakichkolwiek dobrych emocji. W dodatku potrzebującym długiego snu.
Wiedziałam, że w końcu będę musiała podziękować
Harry’emu. Za to, że wczoraj pozwolił mi tak po prostu wrócić do domu chociaż
powinnam zostać i posprzątać. W głowie wciąż kołacze mi wyrazy jego twarzy –
pełen troski i jednocześnie… czegoś innego. Czegoś co trudno mi było w tej
chwili zindefikować. Jego zielone tęczówki wpatrywały się w moją postać, a ja
stałam upokorzona i zalana falą niesamowitej rozpaczy. Chciałam wtedy zapaść
się pod ziemię i jedyne czego pragnęłam to zakopaniu się w kołdrze i płakaniu.
Powiedział: Idź do domu, Van. Zajmę się
wszystkim. Teraz żałowałam, że nie szepnęłam chociaż Dziękuję. Miałabym już to z głowy. Ale wtedy jedyne na co było mnie
stać to rzucenie fartuszka w kąt i wyjściu.
- Vanesso? – troskliwy głos mojej mamy Katie, sprawił,
że oderwałam się od smętnych rozmyśleń. – Coś się stało? Nie wyglądasz za
dobrze.
Zawsze podziwiałam moją mamę za to jej czujne matczyne
oko. Choćbym nie wiem jak starała się ukryć że coś było nie tak, ona i tak
wiedziała że ‘coś w trawie piszczy’.
- To nic. – odparłam, sięgając po mój ulubiony kubek z
wciąż niedopitą kawą. – Źle spałam.
- Jaki pierwszy dzień w pracy? – zagadał tato, rzucając
mi czujne spojrzenie ciemnych oczu.
Nie chciałam tego pytania. Nastąpiła chwila ciszy
przerwana od czasu do czasu uderzeniami łyżeczki w miskę przez mojego
ośmioletniego brata, który pochłaniał śniadanie.
- Myślę, że… - zagryzłam wargę, uciekając wzrokiem w
stronę okna kuchennego wychodzącego na nasz ogródek. – dobrze. Dzisiaj na
festynie postaram się zapytać pana Tymona czy zdałam test.
Spróbowałam się zaśmiać, ale słabo mi wyszło.
Chciałam im wyznać jak okropny był mój pierwszy dzień w
pracy, ale nie chciałam ich zamartwiać.
Dopiłam kawy i opuściłam kuchnię, zostawiając
domowników w ciszy i spokoju. Ruszyłam do góry gdzie postanowiłam się
przyszykować na festyn.
~*~
Odkąd pamiętam co roku organizowano takie festyny w
naszym miasteczku. Miały na celu przybliżyć do siebie sąsiadów, sprawić że na
jedną chwilę wszyscy zapomną o problemach i będą się bawić. Serwowano darmowe
przekąski, a na sam koniec imprezy robiono grilla i opatulając się kocem,
siedziało się przy ognisku, śpiewając przeróżne piosenki.
- Van! – zostałam przygarnięta w objęcia Beth
(poprawka: zmiażdżona). – Jak się czujesz?! Harry mi wszystko powiedział! W
dodatku nie odebrałaś telefonu! Wiesz jak się martwiłam?!
Właśnie wtedy moja przyjaciółka przypomniała mi o moim
telefonie, zakopanym w kołdrze. Wyciszonym.
- Cśś! – uciszyłam ją, nerwowo rozglądając się dookoła.
– Widziałaś gdzieś pana Edwarda?
Pokręciła przecząco głową, chowając za ucho zabłąkanych
kosmyk włosów.
- Ale nie martw się. Myślę, że Cię nie wywalą. – rzekła.
- Nie chodzi o to. – machnęłam lekceważąco ręką,
starając się wyszukać w tłumie postaci pana Edwarda albo choćby… Harry’ego.
Jednak moje starania poszły na marne.
Zostawiłam Beth z pytającym wyrazem twarzy i ruszyłam
do mamy, która stała z grupką swoich przyjaciółek, popijając drinki.
- Dzień dobry – przywitałam się, posyłając paniom szczere
i pełne radości uśmiech. Poczochrałam mojego brata po włosach i z satysfakcją
patrzyłam jak zdenerwowany odskakuje w bok, posyłając mi mrożący krew w żyłach
wzrok.
- Witaj, Vanesso! – powitała mnie Alice – jedna z
dobrych koleżanek mamy z pracy. – Aleś ty wyładniała!
Moje policzki pokryły się czerwienią.
- Dziękuję.
Mama zaśmiała się i pogłaskała mnie po włosach,
odchodząc ze mną troszkę na bok.
Właśnie wtedy zawył mocny kobiecy głos, a wszyscy
niepewnie odwrócili się w stronę źródła. Felicja stała pod ogromnym namiotem z
mikrofonem w ręku. Na jej widok poczułam uścisk w żołądku. Wyglądała tak ładnie
– koronkowa, czarna sukienka idealnie podkreślała jej niesamowitą figurę. Włosy
upięte w wysoki koczek, a pojedyncze, niesforne kosmyki miała spięte spinkami.
Była chodzącym ideałem.
A ja? Włożyłam moją ulubioną i jedyną czerwoną sukienkę
– ni to elegancka ni to sportowa. Do tego nieco rozchodzone już czarne
balerinki. I włosy… Nie chciałam wiedzieć w jakim są stanie przez wiatr.
Fel miała świetnie dobrany makijaż. Mnie natomiast było
stać tylko na mój ulubiony błyszczyk. Kiedy zaczęła śpiewać, a jej głos
wypełnił całą dotąd oczekiwaną w napięciu ciszę, wszyscy zamarli, wsłuchując
się w tekst piosenki Christiny Aguilery. Była idealna w każdym calu. Każdy ją
uwielbiał.
I wtedy rzuciła mi spojrzenie, uśmiechając się
ironicznie. Wiedziałam jedno. Ona naprawdę zrobi wszystko by mnie zniszczyć.
- Znowu się wystroiła i wygląda jak ta lala. – mruknęła
moja mama, krzywiąc się z niesmakiem.
Nie powstrzymując się, wybuchłam śmiechem, opierając
głowę o jej ramię.
I cudowny humor prysł równie szybko jak się pojawił.
Zobaczyłam Caroline, rozmawiającą z… panem Edwardem. Ogarnął mnie
niewyobrażalnie wielki lęk. Obawiałam się, że dwie podłe dziewczynki chcące
zrujnować moje życie, zaczną od nagadania panu Tymonowi. A co najgorsze: teraz
już na pewno nie będę miała tej pracy co oznacza że nie zdobędę pieniędzy na
podróż marzeń.
Zacisnęłam powieki, informując mamę, że pójdę pooglądać
atrakcje. Kłamstwo ciążyło na mnie, a świadomość, że ukrywam przed mamą tak
istotną rzecz niemal zżerała mnie od środka. Chciałam jej powiedzieć, ale
jednocześnie czułam jakąś blokadę. Coś kazało mi się powstrzymywać przed
wygadaniem i poradzić sobie samej. Ale teraz straciłam już jakąkolwiek wiarę.
Byłam pewna, że wszystko stracę i nie poradzę sobie z dwoma najpiękniejszymi i
najbardziej uwielbianymi nastolatkami w mieście.
Car zauważyła mnie gdy byłam już wyjątkowo blisko.
Odgarnęła sobie z twarzy niesforne loki, mrugając powiekami w stronę staruszka.
- Pewnie, panie Edwardzie. – dobiegł mnie jej piskliwy
i uprzejmy głosik. Znałam ją jednak na tyle, że wiedziałam że nie ma tu ani
krzty prawdziwej i szczerej uprzejmości. – Myślę, że panu pomogłam.
Podeszłam spokojnie do automatu z kawą i odwróciłam się
do nich plecami. Schowałam twarz w dłoniach i spokojnie policzyłam do trzech.
Jednak niestety nie udało mi się opanować. Niedoparte
wrażenie że Fel i Car rujnują moją ścieżkę do marzeń sprawiało, że miałam
ochotę upaść na kolana, pozwalając łzom płynąć.
Właśnie wtedy poczułam uścisk silnych dłoni na
ramieniu. Uniosłam wzrok, napotykając parę zielonych oczu.
- Cześć, Van.
Jego głos sprawił, że niepewnie zadrżałam. Gdy zabrał
dłonie by wcisnąć je sobie do kieszeni poczułam się nagle taka… pusta. Jakbym
potrzebowała jego dotyku bardziej niż ktokolwiek inny.
- Hej, Harry – wyszeptałam, odchodząc kilka kroków do
tyłu w obawie, że rzucę się na niego i przygarnę w objęcia, łapczywie pragnąć
jego uścisku. Pocieszenia.
Lekko pokręciłam głową, chcąc odgonić absurdalne myśli.
Zauważyłam jak jego wzrok powoli wędruje po mojej
twarzy, a potem zatrzymuje się na czymś za moimi plecami. Zamarł, przybierając
surowszy wyraz twarzy.
- Co ta blondyna robi z panem Edwardem? – zapytał, a w
jego głosie aż za dobrze można było wyczuć nutkę złości.
- To pewnie jedno z niewielu podejść do tego jak
zrujnować moje i tak nieidealne życie. – odpowiedziałam, zagryzając wargę i mimo
wszystko nie odwracając się. Nie chciałam znowu stracić nad sobą kontroli choć
i tak czułam się już spokojniejsza niż przed minutą.
- Czego one od ciebie chcą? – zaciekawił się, marszcząc
czoło i wracając wzrokiem na mnie. Nagle w zielonych tęczówkach rozjaśniało
ciepło wprawiające mnie w lekki stan osłupienia.
Nagląca potrzeba wygadania się mu okazała się wyjątkowo
silna. Był mi obcy, ale jednocześnie wszystko w nim było mi tak znane.
- Emm… wybacz. – spuścił głowę, unosząc kąciki ust do
góry w nieśmiałym uśmiechu.
Zamrugałam wielokrotnie powiekami.
- Za co?
- Nie powinienem być taki wścibski. – natychmiast odpowiedział.
Nasze spojrzenia się spotkały i od razu niemal coś we mnie drgnęło. – Po prostu…
te baby są okropne w stosunku do Ciebie… Chciałem tylko pomóc… Wczoraj nieźle
nabroiły… Wybacz… Ale jeżeli naprawdę będziesz potrzebować pomocy… jestem… tu.
Mówił i mówił, a ja jego każde słowo pochłaniałam.
On chciał mi pomóc.
Westchnęłam, opierając się o automat z kawą. Miałam
dziwne wrażenie, że zaraz stracę panowanie nad swoimi nogami i runę na ziemię.
- Nie, Harry. Poradzę sobie, ale… mimo wszystko
dziękuję. Nie tylko za to co przed chwilą powiedziałeś, ale również za wczoraj.
– szepnęłam. Musiałam się jakoś pozbyć ogromnej guli w gardle.
- To nic takiego. – rzekł, posyłając mi uśmiech.
Zielone tęczówki ponownie rozjaśniały ciepłem.
- Chciałam też przeprosić. – dodałam. – Piekarnia nieźle
przeze mnie ucierpiała.
- Wszystko jest w porządku. – podszedł do mnie, a ja
natychmiastowo przylgnęłam do automatu z kawą. Nie miałam ucieczki. Jego dłonie
zacisnęły się na moich dłoniach.
Milion pajączków zaczęło pełzać po moim ciele. Cichy
głosik w mojej podświadomości zaczął szeptać: Chcesz więcej… Nie tylko tego żeby gładził delikatnie twoje dłonie…
Pragniesz o wiele więcej.
Zacisnęłam powieki, chcąc odgonić niemal absurdalne
myśli. Znałam go zaledwie dwa dni. Nie mogłam chcieć więcej.
- Wszystko jest w porządku. – powtórzył szeptem, a gdy
otworzyłam oczy dostrzegłam że jego twarz znajdowała się zaledwie kilka
centymetrów od mojej. Owinął mnie jego męski i pociągający zapach. – Pan Edward
cię nie wywali. Masz tą pracę, Van.
Otworzyłam zaskoczona buzię, nie mogąc w to uwierzyć.
- Powiedziałem, że poradziłaś sobie świetnie i było to
prawdą. – uśmiechnął się zniewalającym uśmiechem.
Splątał swoje palce z moimi.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję
oddech.
- Dziękuję. – mruknęłam, a moje ciało oblało się
gorącem.
- Nie ma za co… - odszepnął, pochylając się bardziej.
I właśnie wtedy coś buchnęło. Raptownie od siebie
odskoczyliśmy, rozglądając się.
Dom się palił. Płonął żywym ogniem. Wszystko zaczęło
się dziać w spowolnionym tempie. Ludzkie krzyki. Ciała przepychające się obok
nas, chcąc uciec.
Szukałam wzrokiem mojej rodziny i…
- O mój Boże! – wrzasnęłam. – To dom Beth! Harry!
Serce waliło mi piersi. Nawet nie pamiętam kiedy to ja
zaczęłam się przepychać, dysząc ciężko.
Ogarnął mnie strach i rozpacz.
Nie,
nie. Błagam nie.
- BETH! – wrzasnęłam na całe gardło. Powoli zaczynało
mnie dusić od dymu. Byłam tak blisko… Zakaszlałam i opadłam bezwładnie na
kolana. Zaczęłam czołgać się do
płonącego domu.
Musiałam… Ona musiała żyć.
- BETHANY! – wrzasnęłam, a łzy popłynęły po moich
policzkach. Chyba się trzęsłam… Nie pamiętam…
- VAN! – usłyszałam krzyk Harry’ego. Nie byłam pewna
czy jest blisko czy daleko.
Już miałam się wczołgać do płonącego domu kiedy ktoś
przygarnął mnie w objęcia.
Wtedy straciłam przytomność.
~*~
Przygarnął jej ciało do piersi. Odgarnął jej z twarzy
niesforne włosy.
Strażacy gasili już dom, a on siedział na ławce w
pobliżu, trzymając w ramionach nieprzytomną Van.
Prychnął pod nosem i wzdrygnął się kiedy ujrzał stojącą
przed nim postać.
- Zawaliłeś – mruknął, a jego głos ociekał jadem. –
Zawaliłeś, Harry.
- Wiem. – odpowiedział, rzucając spojrzenie dziewczynie.
Cholera, nawet na ten widok jego serce zabiło szybciej. – To przypadek.
Mężczyzna zaśmiał się, a swoją twarz ukrywał pod
ciemnym kapturem. Był lekko przygarbiony.
- Nic nie dzieje się przypadkiem. Nie zamierzam tu
długo być. W każdej chwili może się ocknąć. – wskazał palcem Van. – Ważne,
żebyś wiedział, że to pierwszy i ostatni raz. To twoja misja i jeżeli ją
zawalisz, umrzesz. Dlatego radzę Ci ją zostawić w spokoju i zająć się tym czym
trzeba. Powodzenia, Harry. Mam dziwne wrażenie, że nie przetrwasz.
Napięcie się odwrócił i zniknął równie szybko jak się
pojawił.
Chłopak zagryzając wewnętrzną stronę policzka, poczuł
złość. Nie mógł tego zawalić i tak nie zrobi.
- Przepraszam, Van. – pogłaskał ją po twarzy, starając
się zignorować chęć pocałowania jej prosto w usta. Pragnął jej wyznać prawdę
lecz nie mógł.
Od razu mówię, że nie mam zamiaru wytykać Ci wszystkich błędów, literówek,czy przejęzyczeń z dwóch prostych powodów.
OdpowiedzUsuńPowód A: Nie jestem dobra w te klocki; jeszcze jakie takie zdanie potrafię ułożyć, ale ortografia to już nie moja bajka.
Powód B: Każdemu zdarzają się błędy i jak na moje oko to nie było ich wcale (ewentualnie jeden).
Za to mam zamiar rozpisać się trochę nad fabułom, czy tam stylem Twojego pisania. przyznaj, że to o wiele przyjemniejsze ;)
Czytając ten rozdział, trochę trudno było mi się skupić; babcia oglądająca "Barwy Szczęścia", brat grający na komputerze obok, inne czynniki zewnętrzne raczej nie działały mi na rękę,ale myślę, że dałam radę. I po mimo tych wszystkich niedogodności (nie jestem pewna czy pisze się to łącznie xD) serce zabiło mi dwa razy szybciej przy końcówce, za co oczywiście (kurde! te słowo zawsze mnie rozwala) wielki plus dla Ciebie.
Kurde! Ale akcja z płonącym budynkiem naprawdę mega! Wydawało mi się, że Beth była na festynie, a nie w domu. No, ale w stresie i przypływie nagłych emocji ludzie czasem tracą zmysły, nie wiedzą co robią, dlatego nie dziwię się, że tak zareagowała, gdy zorientowała się, że to dom jej przyjaciółki.
A jeszcze ta końcówka! Oh! Znowu jakaś tajemnicza fantastyczna opowieść? Brzmi bomba! :D Już nie mogę się doczekać, by zgłębić te wszystkie tajemnice :)
Pozdrowienia ;** I życzę weny (*3*)
Przyznaję że i mi samej zdarzają się błędy! :)
UsuńI dziękuję ogromnie za twój komentarz! Nie masz pojęcia jak bardzo jest dla mnie cenny! :) xxx
Pozdrowienia! xxx
UsuńO matko, o matko, o matko, o matko !!!!! Zaraz umre z nadmiaru ciekawosci i zaintrygowania,! Nie mam pojecia co zaplanowalas dla nas tym razem, ale juz po drugim rozdziale moge stwierdzic, ze przebilas nawet poprzedni blog. I ten planacy dom Beth... Istota znikąd... wszechmocny Harry, ktoremu przewidywane jest zawisc... i jedno niedajace mi spac pytanie- o co w tym do cholery chodzi ?! Intrygujesz, a to jest chyba najwazniejsza cecha jaka moze podiadac pisarz :) Mam nadzieje ze 3 wyjdzie szybciej niz 2
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ! :)
UsuńPostaram się dodać 3 jak najszybciej się da! :) x
O kurde, ty jesteś jeszcze cudowniejsza niż w poprzednim opowiadaniu! Nie wiem jak ty to robisz, że nie jestem na ciebie zła, że skończyłaś w takim momencie, ale na prawdę potrafisz zaintrygować (dziwne to słowo, ale okk...) swoich czytelników! Uwielbiam Harrego!!! Jest taki opiekuńczy dla Van i powiedział Edwardowi, że nic się nie stało. Ohhh... *.* No, a przy końcówce gdy napisałaś, że dom się pali to musiałam przeczytać to zdanie z 5 razy, bo nie mogłam sobie uwierzyć, czy na pewno dobrze przeczytałam. Ty to potrafisz mnie zaskoczyć... Czasem, aż się sama dziwie jak ty to robisz! :D No nic... Zostaje mi czekać na trójeczkę, która pojawi się baaaardzo prędko, prawda? :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Nialler <3
''O kurde, ty jesteś jeszcze cudowniejsza niż w poprzednim opowiadaniu! '' Nie masz pojęcia jak wiele to zdanie dla mnie znaczy. Jesteś wspaniała, dziękuję, że tu wciąż ze mną jesteś, że tak cudownie komentujesz każdy rozdział! Dziękuję! :) xxx
UsuńPewnie, że pojawi się bardzo prędko, pewnie! :D x
Przeczytałam rozdział i podoba mi się! Jutro zacznę czytać od początku :)
OdpowiedzUsuńw wolnej chwili zapraszam do siebie : truefriendshipandmaybelove.blogspot.com
Hej, informuję, że na http://dolor-maldito.blogspot.com/ pojawił się nowy, siódmy rozdział. Pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuń